+ Dodaj ogłoszenie / Zaloguj
Aktualności | Artykuły | Katalog firm | Rejestr pośredników | Kredyty hipoteczne | Projekty domów | Forum| Pomoc | Kontakt
2016-09-12 Centrum mniej zanieczyszczone niż jego okolice Badania naukowców z AGH wykazały, że małe miejscowości są bardziej zanieczyszczone niż centrum miasta.... więcej »
Ostatnio na forum:

Tagi:

Marzenia utknęły w nieruchomościach



Dominika (tłumaczka, lat 40) Sopot. Mieszkanie: 110 m kw., 4 pokoje, po generalnym remoncie. Rok budowy: 1905. Cena: 999 000 zł. Cena za metr: 9081 zł

- Każdą rozmowę, choćby o wyprawie na Mount Everest, potrafię sprowadzić do sprzedaży mieszkania. Znajomy: "Będę wspinał się na szczyt". Ja: "Też tak zrobię, jak sprzedam mieszkanie". I tak ze wszystkim. Od roku nie potrafię mówić o niczym innym jak o nieruchomościach, cenach, wzrostach, upadkach, zastoju, śmoju, boju.

putBan(62);
Pośrednik sprzedaży mnie raczej nienawidzi. Dzwonię do niego co dwa tygodnie i pytam, czy już kogoś znalazł. "Jeszcze nie, ale pani mieszkanko jest dla nas najważniejsze" - mówi do mnie jak do dziecka, a ja czuję, jak zaciska zęby, żeby mi nie nabluzgać. Czasem mnie pociesza, że w wakacje nie sprzedało się ani jedno mieszkanie w Sopocie tak drogie jak nasze.

Wszystko zaczęło się w grudniu 2007. Byliśmy pewni, że znaleźliśmy klucz do rozwiązania wszystkich naszych kłopotów. I do realizacji marzeń. Bo właściwie po co nam taka wielka chata? A do tego częściowo na kredyt. Rachunki niemal zjadają nam pensje. A jak sprzedamy mieszkanie, to spłacimy kredyt, kupimy dwa mniejsze w Gdańsku, jedno na wynajem, zostanie jeszcze na wakacje, na ciuchy, na... Przecież mieszkaniowy boom szybko się nie skończy.

Jeśli moje mieszkanie szybko się nie sprzeda, będę musiała zamknąć moją małą firmę i szukać pracy



Tak myśleliśmy.

Pośrednik szybko nas zgasił. "Trzeba się było decydować pół roku temu. Teraz poczekacie ze sprzedażą z pół roku, zaczyna się kryzys, nieruchomości stoją". Phi, możemy te sześć miesięcy czekać, urlop w Hiszpanii planujemy dopiero w październiku 2008.

Ustaliliśmy cenę - 1 mln 350 tys. zł (ponad 12 tys. zł za metr). Może i dużo, ale mieszkamy w centrum Sopotu. To i tak mniej niż za mieszkania oferowane na naszej ulicy.

Pośrednik się starał. Wstawił naszą ofertę na wszystkie polskie portale internetowe, gdzie zamieszcza się ogłoszenia o nieruchomościach. Wrzucił nas do bazy danych sieci biur nieruchomości w całej Polsce. Wywiesił na naszym oknie banner "Na sprzedaż". Zaczęło się wielkie czekanie.

Styczeń 2008. Poranek zaczynam od kawy i klikania w Gratkę.pl. Sprawdzam na liczniku, ile osób odwiedziło naszą ofertę. Nikt się jeszcze nie zgłosił, ale jesteśmy wyluzowani. Przedtem były święta, teraz są ferie zimowe. Niedobry czas dla nieruchomości. Mąż prosi, żebym przestała opowiadać wszystkim znajomym o tym, jakie cudowne będzie nasze życie, gdy już sprzedamy mieszkanie. I żebym przestała robić zakupy za przyszłe pieniądze, które dostaniemy za mieszkanie. Ale trudno jest czekać, kiedy okazje kuszą.

Luty 2008. Pod koniec lutego dzwonię do pośrednika. Okazało się, że kupujący wymarli jak jednorożce.

Kwiecień 2008. Ściska mnie w dołku, gdy oglądam stan konta. Ciągle pogłębia się debet na karcie. Kapitanie, widzę dno.

Maj 2008. Są! Są! Pierwsi oglądający. Eleganckie małżeństwo. Bogaci, nie potrzebują kredytu. Wysprzątaliśmy dla nich jak na święta. Ubraliśmy się na galowo. Z wypiekami na twarzy oprowadziłam ich po pokojach, zachwalałam, pokazywałam wady. Oni milczeli. On z notesikiem w dłoni coś sobie zapisywał. Nic nie powiedzieli przy pożegnaniu. Pośrednik zadzwonił za tydzień: "Biorą! Kupują! Są zdecydowani". Więcej do niego nie zadzwonili. Popłakałam się.

Czerwiec 2008. Podobno to niedobry miesiąc na sprzedaż nieruchomości. Ludzie planują wakacje. Przy życiu trzymają mnie już tylko marzenia. Wstaję rano i zastanawiam się, na co wydam pieniądze, jak już sprzedamy mieszkanie. Wizualizuję sobie wyprawę do centrum handlowego na zakupy, wylot na wakacje. Ukuliśmy z mężem takie powiedzenie: "Jak sprzedamy mieszkanie, to kupimy...". W miejsce kropek wstawiamy: ekspres do kawy, książki, nowe opony, komodę, buty i co tam kto chce. Zamiast pracować, spędzam godziny na Gratce.pl i śledzę, komu już udało się coś sprzedać, uczę się na pamięć stron trójmiejskich deweloperów, od których zamierzamy kupić nowe mieszkanie.

Lipiec 2008. Spotkanie z pośrednikiem. "Chyba powinniśmy obniżyć cenę?" - powiedziałam, w myślach skreślając kupno kawalerki na wynajem. Przytaknął ze smutkiem. Od dawna nie sprzedał w Sopocie mieszkania podobnego do naszego.

Nasze mieszkanie ma kosztować odtąd 999 tys. zł. Taki chwyt psychologiczny. Prawie milion, ale jednak nie.

"Jak teraz się nie sprzeda, to zmieniam zawód" - mówi pośrednik.

Zadziałało. Przynajmniej na początku. W lipcu przez nasze mieszkanie przewinęło się siedmioro oglądających. Przestaliśmy już dla nich sprzątać, ubierać się elegancko, coraz mniej mówiliśmy.

Byli różni. Panie zachwycały się salonem, zaglądały do garderoby, głaskały zabytkowy kaloryfer. Panowie skrobali framugi drzwi, pukali w szyby, pytali o cenę czynszu i sąsiadów. Wychodzili i nigdy więcej nie wracali. Media nakręciły aferę, że ceny mieszkań na pewno spadną, więc oni rozglądali się tylko, wiedząc z góry, że nic nie kupią. A ja do każdego w myślach modliłam się: - Proszę pana, niech pan kupi nasze mieszkanie. Niech pan nas ratuje. Błagam! - jak rumuńskie biedne dziecko.

Sierpień 2008. Namawiam męża, żebyśmy obejrzeli mieszkanie u dewelopera. Wyprawa jest kompletnie bez sensu, bo nie mamy widoków na sprzedaż naszego. Ale z lubością wdycham zapach cementu i świeżych tynków, podziwiam widok z okna. Dodaje mi to otuchy

Niespodziewanie odezwali się ludzie, którzy w maju byli zdecydowani na kupno. Przyjechali z architektem, rozplanowali, gdzie wyburzą ściany, i powiedzieli, że kupią mieszkanie, jeśli konserwator zabytków zgodzi się na przeniesienie drzwi wejściowych. I znów więcej nie zadzwonili.

Wrzesień 2008. Zdziadzieliśmy. Zdebetowałam już obie karty (w sumie muszę oddać bankowi 30 tys. zł), płacę za zakupy w Biedronce złotą kartą kredytową (trzymałam ją na czarną godzinę, ale ona właśnie nadeszła) i czuję się z tym jak idiotka. Czasem, kilka dni przed wypłatą, nie mamy już nawet na chleb. Ale najważniejsze są płatności. Wolę nic nie jeść, niż zalegać z czynszem lub ratą kredytu. Ile jeszcze będziemy czekać?

putBan(62);
Odezwali się też znów ci niepoważni ludzie, co już dwa razy chcieli kupić nasze mieszkanie. Pytali pośrednika, czy nie zamierzamy obniżyć ceny. Rozmawialiśmy o tym z mężem. Jeśli jeszcze opuścimy, stać nas będzie jedynie na spłatę kredytów i na kawalerkę na obrzeżach Gdańska.

Powiedzieliśmy, że niżej już się nie da.

Październik 2008. Ostatnio banki zaostrzają zasady przydzielania kredytów. Podobno ludzie w panice rzucają się na nie i znów się ma rozpocząć boom na rynku. Może tak i jest. W ubiegłym tygodniu mieliśmy aż dwie wizyty potencjalnych klientów.

Poprosiliśmy pośrednika, żeby na wszelki wypadek zapytał tych klientów, którzy ciągle dzwonią, a potem znikają, ile byliby skłonni nam zapłacić.

Przypomnieliśmy sobie, że mieliśmy być o tej porze w Hiszpanii.

Tomasz (grafik komputerowy, lat 28) Gdańsk. Mieszkanie: 50 m kw., dwa pokoje, stan deweloperski. Rok budowy: 2008. Cena: 235 000 zł. Cena za metr: 4700 zł

- Ojciec wpadł w styczniu do mnie i mówi od progu: - Tomuś, jest interes do zrobienia. Pewien deweloper sprzedaje mieszkania po 3900 zł za metr. Bierzemy kredyt w banku, kupujemy dwa 50-metrowe i za tydzień sprzedajemy je po 4900 zł za metr. Są tacy, co kupili tam po trzy mieszkania i już sprzedali. Na tym nie można stracić.

Pomysł mi się spodobał. Zimą tego roku wprawdzie już się zaczynał zastój w nieruchomościach, ale ceny mieszkań były jeszcze na orbicie. Deweloper był znajomym ojca. Postanowił jeden blok sprzedać po kosztach znajomym. Dlaczego, nie wiem. Może brakowało mu gotówki?

Byłem potrzebny ojcu, bo ja miałem zdolność kredytową, a on z racji wieku już nie bardzo. On ma za to pieniądze, żeby ten kredyt spłacać. Zresztą jaki kredyt? Mieszkania miały pójść jak woda, kredyt miał być natychmiast spłacony. Mieszkania kosztowały w sumie 390 tys. zł, po 195 tys. zł każde. Kredyt wzięty na 7 proc. Policzyliśmy, że dostaniemy za oba mieszkania

490 tys. zł. Na każdego z nas miało przypaść po około 50 tys. zł zysku. Interes życia, prawda? Planowałem, że kupię sobie samochód i plazmę.

Mieszkania jeszcze realnie nie było, trwała budowa, gdy w marcu poszedłem do pośrednika. W czerwcu, gdy można było już wejść na plac budowy, pojawili się klienci. Jeden nawet chciał kupić mieszkanie, ale dopiero we wrześniu miał dostać kredyt. Prosił, żebyśmy poczekali. Ale ojciec się nie zgodził, liczył na to, że mieszkania sprzedadzą się szybciej.

I się przeliczył. Mieszkań do tej pory nie sprzedaliśmy, tamten klient się nie pojawił, a biuro nieruchomości milczy.

Teraz to już mam tylko jedno marzenie. Żeby te mieszkania się po prostu sprzedały i żebyśmy wyszli z ojcem na zero. Żal mi taty, bo płaci 2150 zł raty kredytu miesięcznie. Nie mówię mu, że ten biznes był bez sensu, bo i bez tego chodzi spięty. Ustaliliśmy ostatnio, że mój dochód ze sprzedaży pomniejszy się o tyle, ile on spłaci kredytu. - Zobaczymy, czy potraktujesz mnie jak ojca - zażartował. Mam wobec niego dług wdzięczności za to, że wyprowadził mnie w życiu na prostą. Do tej pory wspierał mnie nawet finansowo, teraz już nie ma z czego. Mieszkania za tydzień będą gotowe do odbioru, już drzwi wstawiają. Znów pójdę do biura nieruchomości.

Ściska mnie w dołku, gdy oglądam stan konta. Ciągle pogłębia się debet na karcie. Kapitanie, widzę dno



Ostatnio zdrętwiałem w centrum Wrzeszcza. Jakiś deweloper wywiesił gigantyczny banner, że sprzedaje mieszkania po 4900 zł za metr. Spuszczam więc moją cenę do 4700 zł za metr. Ktoś w końcu musi je kupić. Nie wyobrażam sobie, że zostaniemy z tymi mieszkaniami na kilka lat. To byłaby katastrofa.

Katarzyna (dyplomowana kosmetyczka, lat 34) Sopot. Mieszkanie: 86 m kw., 3 pokoje, dwupoziomowe. Rok budowy: 1920. Cena: 950 000 zł. Cena za metr: 11 046 zł

Jeśli moje mieszkanie szybko się nie sprzeda, będę musiała zamknąć moją małą firmę i szukać pracy.

Jeśli je sprzedam, wiem dokładnie, co zrobię z pieniędzmi. Po pierwsze, kupię sobie mniejsze, najchętniej w Sopocie, może być w bloku. Po drugie, kupię w Sopocie kawalerkę i będę ją wynajmowała studentom. Spłacę od razu kredyt. Potem zrobię sobie licówki na zęby, kupię mały damski samochód, może być używany, i pojadę na dwutygodniowe wakacje. I zainwestuję w nasz gabinet.

Pamiętam sopocką hossę w wakacje 2007. Mieszkania czekały na sprzedaż kilka godzin. Kupowali cudzoziemcy i warszawiacy. Biznesmeni i aktorzy. Jedni sprzedawali lokale z zyskiem lub wynajmowali. Inni sprowadzali się do miasta na stałe. W Sopocie metr kosztował wtedy około 15 tys zł. Cieszyłam się, że mam dobrą inwestycję na przyszłość. Nikt nie przypuszczał, że boom tak szybko minie.

Idę wczoraj obok przychodni, a tam na czteropiętrowym bloku z lat 60. wisi ogłoszenie: "Na sprzedaż, 28 metrów". Ono tak już wisi od roku, banner nawet spłowiał od słońca. Myślę sobie, zadzwonię, bo będę szukać takiego mieszkania w centrum Sopotu, gdy sprzedam swoje. I zdębiałam, jak usłyszałam cenę. Facet zaśpiewał 14 tys. za metr! Zapytałam, czy są tam jakieś luksusy. Nie, zwykła kawalerka malowana pięć lat temu. Rozłączyłam się i pomyślałam, że naiwniak będzie się bujał z tym mieszkaniem do końca swoich dni.

Gdybym mogła, w życiu bym nie sprzedawała mojego mieszkania. Trzy minuty do morza, dziesięć do Monciaka. Jak tu weszliśmy za pierwszym razem, było koszmarnie. Linoleum na podłogach, pokoje klitki, schody pomalowane siedmioma warstwami farby olejnej. Pół sufitu nam spadło na głowę, gdy mąż wieszał żyrandol. A teraz jasno, czysto, ściany poburzone, nowa kuchnia, okna wymienione. Potencjalnym kupcom bardzo się tu podoba. Ale co z tego, gdy nie wracają. To znaczy dwie rodziny na razie tu były. Podobno ma przyjść trzecia. A mieszkanie już pół roku temu pośrednik wystawił na rynku nieruchomości. Raz w miesiącu zachodzę do niego i pytam, kiedy w końcu się sprzeda, ale on rozkłada ręce i mówi, że jest zastój.

Osiem lat tu żyję. Wcześniej mieszkałam obok w bloku, w dwóch pokojach, które w 1999 roku miały wartość 175 tys. zł. Wyszłam za mąż, zamieniliśmy się mieszkaniami ze starszą kobietą. Dopłaciliśmy jej 50 tys. zł, wszystko, co odziedziczyłam po mamie. Wzięliśmy kredyt na remont - 75 tys. zł na 26 lat. Nie wszystko jest tu skończone, nie ma choćby szafek wiszących w kuchni, bo zabrakło nam pieniędzy.

Dwa lata temu się rozwiodłam. Mieszkanie przypadło mnie. Na początku dawałam radę. Otworzyłyśmy z koleżanką gabinet kosmetyczny - tipsy, oczyszczanie, makijaż weselny, pedicure "Waniliowe stopy". Okazało się jednak, że mija drugi rok, a my wciąż nie zarabiamy kokosów. Na razie wychodzimy na zero z malutkim plusem. Ale w taki gabinet trzeba inwestować, żeby przychodziły klientki. My nie mamy z czego.

Wiosną czynsz za mieszkanie poszybował w górę na dziesięć lat, bo musimy spłacać kredyt, który wspólnota w moim domu zaciągnęła na remont kamienicy. Teraz wynosi 700 zł miesięcznie. Spłacam też 600 zł miesięcznie kredytu wziętego na remont mieszkania, a zimą za ogrzewanie płacę do 800 zł. Moja pensja wynosi niewiele ponad 2 tysiące złotych.

Często nie wystarcza mi do pierwszego. Gdyby moje zarobki doszły do 5 tysięcy miesięcznie, wycofałabym mieszkanie ze sprzedaży. Teraz nie mam wyjścia. Może pomyślę o zejściu z ceny. Ale na razie czekam. Tak trudno obniżyć cenę. I pozbawić się marzeń.

 


Podyskutuj o tym na naszym forum nieruchomości

Na góre strony

Warning: mysql_num_rows(): supplied argument is not a valid MySQL result resource in /home/dom/domains/mieszkaniowy.com/public_html/news.php on line 59

Warning: mysql_fetch_array(): supplied argument is not a valid MySQL result resource in /home/dom/domains/mieszkaniowy.com/public_html/news.php on line 68
Brak komentarzy, twój bedzie pierwszy.
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz do tego artykułu:
Nick
Tekst z obrazka: nofollow
Treść
Publikowane komentarze sa prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Mieszkaniowy.com nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
wykonano w ≈ 0.988656 sek