Mówicie, że architektura się przeterminowuje. To widać?
G.P.: Zburzono dwa budynki Franka Gehry'ego w Kalifornii z lat 80. - centrum handlowe i budynek uniwersytecki, bo nie sprawdzały się ekonomiczne, technicznie. W Warszawie pod wieżowiec Libeskinda zburzono budynek City Center, który jeszcze 15 lat temu był szczytem naszych wyobrażeń o luksusie. Dramatycznie wyglądała ta rozbiórka, pokazała sztywność budulca.
Gdzie był błąd?
J.T.: Architekturze udało się wmówić, że jedną z jej podstawowych cech ma być trwałość. Tymczasem trwałość przestaje być wartością. Czujemy to na co dzień, używamy coraz więcej rzeczy jednorazowych. Architekci nie chcą tego wiedzieć i wciąż tworzą budynki, które udają, że mogą przetrwać tysiąclecia. Wcześniej architektura szybko reagowała na zmiany, teraz wydaje się jedną z najbardziej zapóźnionych dziedzin.
G.P.: Zło jest w dogmatyczności, w bezmyślnym powielaniu wzorca. Po II wojnie światowej modernizm był sposobem na szybką odbudowę Europy i ze stylu heroicznego stał się stemplem nowoczesności. Kiedy idea staje się dekoracją, styl się degeneruje. Taką dekoracją są szklane fasady, jak w wieżowcu Rondo 1 w Warszawie. Minęło 50 lat od śmierci Miesa van der Rohe, a stal i szkło są nadal uważane za symbol nowoczesności. Stały się synonimem stabilności, prestiżu.
Warszawskie osiedle Marina jest w waszej wizji wysypiskiem śmieci. Co jest jego błędem?
J.T.: W XIX wieku kamienice były okładane sztukateriami, dzisiaj budynki ze stali czy betonu okładane są piaskowcem, który ma udawać, że z niego zbudowano budynki. Bloki w Marinie to żelbetowe szkielety i ścianki działowe z pustaków. Na elewacji jest okładzina z kamienia. To cienka skórka. W droższej części jest jej więcej, w tańszej - prawie wcale. Mamy do czynienia z oszustwem, architektura popada w fałsz. Tworzy fikcję trwałości, która świetnie się sprzedaje.
Są jakieś przejawy innego, miękkiego myślenia o architekturze?
G.P.: Jest w Hiszpanii fantastyczna grupa architektów Recetas Urbanas. Publikują oni w internecie przepisy na to, jak za darmo wykroić sobie kawałek przestrzeni w mieście, np. postawić domek na dachu bloku czy zyskać dodatkowe pomieszczenie, stawiając rusztowanie do fikcyjnego remontu elewacji przy swoim mieszkaniu. Albo jak w kontenerze na śmieci przez kilka miesięcy prowadzić sklep. To szukanie wyłomów w systemie, myślenie anarchistyczne.
To bardziej działanie niż budowanie.
G.P.: Architektura to nie tylko stawianie ścian, to też uruchamianie procesów. Kilka lat temu, kiedy Ermitaż przejął sąsiedni budynek sztabu generalnego, zabytkowy, ale zdewastowany, słynny Holender Rem Koolhaas został poproszony o stworzenie koncepcji rozbudowy. Powiedział, że należy ten budynek zostawić w stanie kontrolowanego rozkładu, nie tworzyć żadnej nowej substancji. Innym pomysłem jest dopuszczenie przypadku. Francois Roche w muzeum w Bangkoku elewację pokrył drutem, który przyciąga kurz, dzięki czemu budynek ma obrosnąć futrem.
J.T.: Nasza wizja przyszłości warszawskiego lotniska już się spełnia w angielskim Middlesborough. Zaplanowano tam zamianę części terenów zielonych na pola uprawne i warzywniki. Większość owoców i warzyw jest w Anglii importowana, co przy rosnących cenach paliwa powoduje gwałtowne podwyżki cen. Chodzi o dopuszczenie partyzanckości, zmienności, chaosu.
My mamy masę miejsca, i to miejsce będzie jeszcze intensywnie zabudowywane. Co z waszego projektu wynika dla Polski?
J.T.: Że nie zawsze będzie czas gwałtownego rozwoju, a to, co teraz powstaje, będzie musiało być przez kogoś utrzymywane i remontowane. W momentach boomu gospodarczego łatwo zapomnieć, że on się kiedyś skończy.
Gdzie jest najgorzej?
J.T.: Jakiś czas temu jechaliśmy przez odległe dzielnice Warszawy. W Ursusie powstaje miasto całkowicie pozbawione infrastruktury - tylko bloki, płoty, drogi. Nawet przy niewielkim zachwianiu w razie kryzysu energetycznego ci ludzie nie będą mieli, gdzie kupić żywności, są całkowicie uzależnieni od samochodów.
G.P.: Światowa urbanistyka wzywa, by projektować miasta bardziej kompaktowo. To, co się dzieje w Polsce, przypomina Hiszpanię sprzed lat 15, Grecję z okresu boomu związanego z olimpiadą w Atenach. Kiedy koniunktura się załamała, te kraje zostały z masą betonu wylaną na ziemię. W Madrycie bankrutują firmy deweloperskie, wioska olimpijska w Atenach jest martwa.
J.T.: Co ludzie zrobią z wielkimi domami, które sobie pobudowali, kiedy się okaże, że nie stać ich na to, by je ogrzać? Były zbudowane w jednym czasie, w jednym czasie się zestarzeją i zostaną wystawione na sprzedaż.
Budynki zawsze były symbolem prestiżu - im większe, tym bardziej go dodawały. Możliwa jest architektura bez dążenia do prestiżu?
G.P.: Nie, ale prestiż można rozumieć nowocześnie. Najbardziej szlachetny gest, na jaki dzisiaj człowiek może się zdobyć, to ograniczenie. Zgoda na to, że nie muszę mieszkać w 300-metrowym domu. Czytałem ostatnio recenzję budynku w brytyjskim piśmie "Blueprint". Uderzyło mnie to, że redaktor naczelna pisze tam: "Kiedy zobaczyłam ten budynek, prawie spadłam z roweru". Osoba na stanowisku jedzie do pracy na rowerze! To jest nowy prestiż.
Brak komentarzy, twój bedzie pierwszy. | |
Pokaż wszystkie komentarze |